Często po zamachach
terrorystycznych spowodowanych islamskim fundamentalizmem (a te się zdarzają
i nie sposób to ukryć), część opinii publicznej ma ochotę „wieszać psy” na
wszystkich muzułmanach w ogóle ich nie różnicując. Nikt nie zważa wtedy na to
czy ma do
czynienia ze zlaicyzowanym piłkarzem, którego rodzice urodzili się w muzułmańskim
kraju, jak w przypadku Zinedine Zidane’a, uchodźcą potrzebującym pomocy i
chcącym przede wszystkim przetrwać czy wreszcie na osobę, która ten
fundamentalizm popiera – po łamaniu prawa przez muzułmanów obrywa się
wszystkim jakby stanowili jedność. Ta postawa jest błędna z kilku powodów.
Po pierwsze – brak
jednego przedstawicielstwa. W samej Polsce, o czym prawie nikt nie wie, jest
zarejestrowanych aż sześć muzułmańskich związków wyznaniowych (w tym bahaici, którzy
wg polskiego prawa muzułmanami są, choć owa klasyfikacja wzbudza kontrowersje).
Najbardziej znane są dwa największe z nich – Liga Muzułmańska w Rzeczpospolitej
i Muzułmański Związek Religijny. Mają też największy wpływ na życie religijne
polskich muzułmanów. Pozostają jednak osobnymi strukturami, które mają inne
zasady organizacji i mogą wydawać różne orzeczenia w różnych kwestiach. Trudno
więc brać tylko polskich muzułmanów pod wspólny mianownik, mimo że wyznawcy
islamu stanowią zaledwie promil polskiego społeczeństwa. Nawet przy tak
niewielkiej liczbie wyznawców islam w Polsce potrafi być zróżnicowany.
W innych krajach
europejskich, zwłaszcza tych utrzymujących w XIX wieku kolonie, sprawa się
jeszcze bardziej komplikuje. Mają one też często bardziej liberalną politykę
przyjmowania osób zza granicy niż Polska, więc w Niemczech czy Wielkiej Brytanii
jesteśmy w stanie spotkać ludzi z różnych stron świata muzułmańskiego – z krajów
arabskich, muzułmańskich państw Afryki, Pakistanu, Afganistanu, Iranu czy
Indii. Ludzie ci wyznają też całą plejadę odłamów/stronnictw teologicznych w
łonie swojej religii. Mogą należeć do różnych szkół prawnych w łonie sunnizmu
(ar. madhab), być imamitami, ismailitami, należeć do bractw sufickich czy być
członkami ruchu Al-Achmadija. Każdy z ww. odłamów będzie się różnił w rozstrzygnięciach prawnych lub
doktrynalnych i często to różnice bardzo daleko idące. Islam nie wykształcił też
nigdy instytucji analogicznej do katolickiego papiestwa czy prawosławnego
soboru – nawet kalifat nie pełnił takiego zadania. Urząd ten, mimo że miał
zapewnić muzułmanom jedność doktrynalną i polityczną, robił to jedynie deklaratywnie. Szybko
powstały ruchy szyitów i charydżytów, które miały inną koncepcję sprawowania
władzy i nie
uznawały władzy kalifa Damaszku, Bagdadu i Kordoby. Nawet w ramach jednej
dynastii można spotkać sprzeczne ze sobą orzeczenia – kalif Al-Mamun ogłosił
mutazylizm jedyną słuszną interpretacją islamu.
Mutazylici wierzyli, że
Koran został stworzony w czasie, a Boże przymioty nie oddają natury Boga w
pełni ze względu na ułomność ludzkiego języka, a najbardziej „dziwnym” (z
punktu widzenia mainstreamowych przekonań o islamie) ich poglądem było
twierdzenie, że sprawiedliwy człowiek nie potrzebuje religii. Jeden z jego
następców, rządzący dekadę później – Al-Mutawakkil, odrzucił mutazylizm, żeby
zdobyć poparcie antyfilozoficznie (bo mutazylizm powstał pod wpływem zderzenia
filozofii Arystotelesa z teologią muzułmańską) nastawionych kupców z okolic
Al-Basry. Nie ma więc muzułmańskiego autorytetu mogącego przemówić w imię
wszystkich wiernych, potępić dane czyny – powiedzieć, kto postępuje słusznie wg
zasad islamu, a kto nie. W X wieku istniały dwa sunnickie kalifaty i jeden
ismailicki, które rywalizowały ze sobą na przestrzeni zarówno religijnej jak i
politycznej. Już wtedy, ponad 1000 lat temu, trudno było mówić o jakiejś
jedności wspólnotowej czy przedstawicielstwie, które dotyczyłoby wszystkich
muzułmanów.
Po drugie – pochodzenie.
Większość obecnych wyznawców islamu jest migrantami z dawnych kolonii XIX i
XX-wiecznych europejskich mocarstw. Część osób pochodzi z Afryki Północnej,
część z Bliskiego Wschodu, a jeszcze inni przyjechali w drugiej połowie XX
wieku do Niemiec czy Belgii
w poszukiwaniu lepszego zarobku. Część narodowości będzie do siebie nastawiona
antagonistycznie ze względu na wydarzenia polityczne czy historyczne zaszłości
mające miejsce w ich ojczyznach. Nabierający na sile w ostatnich latach
konflikt arabsko-irański czy kurdyjsko-turecki mają przełożenie na sympatie i antypatie muzułmanów
w Europie, co utrudnia im integrację i znalezienie wspólnego przedstawicielstwa
w społeczeństwie.
Nie możemy też zapomnieć
o autochtonicznych Europejczykach, którzy przyjęli islam wskutek różnych
wydarzeń historycznych. Wystarczy wspomnieć tutaj społeczności muzułmańskie w
Bośni i Hercegowinie, Chorwacji, Serbii, Cyprze, Bułgarii czy w zdominowane
przez islam kraje jak
Albania czy europejska część Turcji. W Polsce czy na Ukrainie mamy mniejszości
tatarskie, które napłynęły na słowiańszczyznę wraz z podbojami mongolskimi.
Polska chętnie korzystała w swoich wojnach z tatarskich usług za co dostali
nadania ziemskie i finansowanie swoich miejsc kultu (tutaj warto wspomnieć, że
postrzegany jako „antyislamski” król Jan III Sobieski wybudował meczet w
Kruszynianach; a sami Tatarzy postrzegali wojnę przeciw Turcji z 1683 roku jako
dżihad – wierzyli bowiem, że Turcja zagraża ich życiu i stanowi posiadania).
Po trzecie – laicyzacja.
Tak, muzułmanie się laicyzują i liberalizują. Widać to choćby po wyraźnych tendencjach
abolicjonistycznych w państwach muzułmańskich, ale też w statystykach. We Francji tylko
co trzeci muzułmanin modli się 5 razy dziennie, w Niemczech 60% pije alkohol,
a 40% je wieprzowinę. Zinedine Zidane określił się jako „niepraktykujący
muzułmanin”, burmistrz Londynu Sadiq Khan był obecny na paradzie równości, a terrorysta Muhammad Az-Zafiri, mimo że w
czasach studiów w Wielkiej Brytanii, koledzy określali go jako religijnego, nie
miał problemu z paleniem marihuany czy piciem alkoholu. Potem jako „Jihadi
John” został jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie.
Widzimy więc
różnorodność postaw nie tylko wśród zlaicyzowanych muzułmanów, ale też i tych
religijnych. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tylko 1/3 francuskich muzułmanów
codziennie się modli, to jeszcze mniej np. nie pije alkoholu, a jeszcze mniej
rezygnuje z zakazanej (przynajmniej zdaniem sporej części uczonych) przez islam
sunnicki muzyki czy stosuje się do hadisu każącego nosić
ubrania przed kostki. Nawet wśród muzułmanów tej samej denominacji czy szkoły
prawnej będą występować różnice w postępowaniu i nie ma w tym nic dziwnego.
Nieraz różnice mogą być spore, a i tak mieścić się w jakiejś definicji
ortopraksji. Religia jest przy założeniu pewnych nieprzekraczalnych aksjomatów
dosyć pluralistycznym zjawiskiem, mimo że pierwsze wrażenie możemy odnieść
zupełnie inne. Muzułmanie nie stanowią
więc jedności pod żadnym względem i nie można powiedzieć, że istnieje jakaś „jedna”
wspólnota zrzeszająca wszystkich muzułmanów albo „wszyscy są tacy sami”. Dopóki
dany człowiek deklaruje wiarę w sześć dogmatów czyli wierzy w księgi, Dzień
Sądu, przeznaczenie, proroków, jednego Boga i aniołów oraz deklaruje się jako
muzułmanin, nie ma powodu do tego, żeby go za muzułmanina nie uznać. Sadiq Khan
jakkolwiek występujący przeciw „mainstreamowej” interpretacji zasad wyłożonych
przez Koran i hadisy, nie jest mniej muzułmaninem niż „Jihadi John”, który
swego czasu stał się jednym z najniebezpieczniejszych ludzi związanych z ISIS.
Nie można więc obwiniać
milionów europejskich muzułmanów za łamanie prawa przez ich braci w wierze,
ponieważ jest spora szansa, że się od tego odetną i to nie dlatego, że chcą coś przed nami ukryć, jak
uważają media lubujące się w teoriach spiskowych, a dlatego, że mogą już nie znać innej ojczyzny
niż europejska (przecież w Europie żyje już trzecie i czwarte pokolenie
migrantów z dawnych europejskich kolonii), być może są rodzimymi
Europejczykami, którzy wyznają islam od kilkuset lat
albo po prostu mają nadzieję, że dane im będzie podzielić los i styl życia autochtonicznych i
zliberalizowanych mieszkańców Europy.
Michał Lewandowicz-Bucholc